piątek, 28 kwietnia 2023

Wahadełko, patus i dziadek

 

- Halo, Romek? Halo! Usłyszał w słuchawce podstarzały i lekko drżący głos. Emeryt, dawny pracownik zakładów kolejowych na Fabrycznej. Cukrzyk typu drugiego z spływającą w dół twarzą i małymi niebieskimi oczkami.

-Słucham.
-To ja! Janek! Pamiętasz, razem pracowaliśmy do ‘89 w Pafawagu. Dawno się nie widzieliśmy, mogę przyjść do Ciebie? Pogadamy, o tym co było i tym co jest! - Ton jego głosu stał się wyjątkowo młodzieńczy.

– No nie wiem… W sumie można.

-Spotkajmy się w Wedlu na Rynku. Może jutro koło jedenastej. Pasuje Ci?

Mężczyzna westchnął głośno i powiedział.

- Dobra.

-Kto do Ciebie dzwonił? Powiedziała zdziwiona żona. Była to filigranowa kobieta o długich siwych włosach. W przeciwieństwie do męża -wyjątkowo godnie się starzała.

Do Romka nigdy nikt nie dzwonił. Jako stare małżeństwo dowiadywali się jedynie o kolejnych wygranych nagrodach,  telemarketerach z magicznymi preparatami na prostatę  czy wnuczce z dziwnie wschodnim akcentem i miękkim „lłl” potrzebującej na gwałt pieniędzy w reklamówce. Na magiczne ziółka się nacięli. Na wnuczkę już nie. Mają dwóch wnuków z czego żaden nie mieszka już we Wrocławiu. Jeden zwariował i osiadł w Zawidowie, mówiąc rodzinie, że chce być bliżej Jakuba Bohme i  pracuje w tamtejszej bibliotece miejskiej. Przez centralizację za odłożone pieniądze wystarczające we Wrocławiu na zakup garażu, mógł kupić mieszkanie w rozpadającej się kamienicy. Drugi – inżynier, pracuje dla jakiś Chińczyków w molochu obok autostrady A4 i dojeżdża do kołchozu z Bolesławca.

Następnego dnia mężczyzna zwlókł się z bólem pleców z łóżka sprężynowego pamiętające Edwarda Gierka i zjadł z żoną śniadanie. Przez cienką ścianę usłyszeli tradycyjną kłótnię szurniętej trzydziestopięcioletniej kobiety w ciąży z jej spacyfikowanym i wyleniałym mężem policjantem.

- Słabo jej idzie, dziś jest wyjątkowo cicha. Powiedziała z ironią jego żona.

- Lepiej też dziś wyjdź z domu, szkoda słuchać tych czubów. Odpowiedział krótko mężczyzna popijając kawę zbożową i żując kanapkę z czymś co przypominało szynkę.

- Może wyjdę, słyszałam, że jest promocja na masło w biedronce…

Po krótkiej rozmowie i śniadaniu mężczyzna zebrał się z kuchni i wszedł do korytarza. Pomieszczenie było pokryte w całości boazerią i unosił się w nim zapach typowy dla domów starców.

Mężczyzna ubrał kaszkiet. Wziął laskę, którą pomagał sobie w trakcie spacerów i zjechał windą na parter.

Słoneczny poranek nijak komponował się z zimnem, które przeszywało jego stare kości, czego nie robi się dla starych znajomych pomyślał.

W trakcie przemarszu, który z każdym krokiem zaczynał przypominać ciężką wspinaczkę pod górę zauważył na ulicy trzy osoby. Mężczyznę po pięćdziesiątce z torbą pełną ubrań i puszką od piwa w ręku, młodą kobietę o kręconych włosach i szarych oczach i chłopaka w okularach z wyglądu będącego gdzieś między dwudziestoma a trzydziestoma latami.

- Chcę wam powiedzieć jedno, morale w wojsku są słabe. Syn mi powiedział. Zaczął powoli, jego ton głosu przypominał Maxa Kolonko z lat świetności jego show produkowanego w amerykańskim schowku na miotły i puszczonego z prędkością 0,75 na YouTube.

- Tak? Powiedział chłopak w okularach.

- Tak! Odpowiedział wstawiony facet i wcisnął palec w jego klatkę piersiową. Zabolało, skurwiel. Pomyślał.

- Powiem wam coś… To jest skandal, że tego żyda i Ukraińca prezydent, przepraszam premier odznaczył. Ja mam do niego numer i go tak opierdoliłem za to co on wyprawia. Czy nie mam racji? Zapytał się skołowanych przechodniów.
- Jaki z niego Ukrainiec? Zapytał chłopak.

- Ja ci pokażę, tu jest numer do Morawieckiego, chcesz możemy zadzwonić.

Chłopak spojrzał się na dziewczynę, potem na niego i odpowiedział.

- Nie, nie trzeba.

- Jak jego mama na  imię… Jadwiga, on mieszkał koło mnie na Kilińskiego. Ale dobra to nie o to chodzi. Ma być szacunek, jak się idzie do sklepu to jak widzę obcokrajowca, zawsze mu mówię dzień dobry. Bo jest gościem. Pamiętaj jak będzie wojna to należy bronić Ojczyzny.

- Ale ja mam kategorię D. Powiedział z lekkim uśmiechem chłopak.

- Cha cha cha, kurwa wezmę Ciebie do plutonu i będziesz mi amunicję wiadrami nosił. Spokojnie, takich też biorą.

- Dobra, musimy już iść. Powiedział chłopak i zaczął się oddalać.

- Jasna sprawa, kocham was! Mężczyzna ucałował parę i na odchodne krzyknął.
- Dlaczego nikt ze sobą nie rozmawia w tym mieście?

- My z Panem rozmawialiśmy! Odpowiedział chłopak.  

- Widzisz tego Pana! - Wskazał na naszego staruszka idącego na spotkanie z starym znajomym. – Powiedzcie mu Dzień Dobry!

- Dzień dobry Panu! Roman, który temu wszystkiemu się od dłuższej chwili przysłuchiwał nie odpowiedział. Otrząsnął się lekko i poszedł na spotkanie z kolegą z starych lat.  
- No i to rozumiem, szacunek! Wrzasnął patus z reklamówką.

Zawsze to samo, może chociaż spotkanie z dawnym znajomym okaże się normalne…

Gdy był chwilę wcześniej przed umówionym spotkaniem w podupadającym przez konkurencję Wedlu, zanim wszedł usłyszał jedynie głośne:

- Drzwi! To jakiś emeryt wydarł się na młodego chłopaka, gdy ten zostawił otwarte drzwi wejściowe.

- Słucham? Spytał mocno zdziwiony facet.

- Drzwi. Burknął znów stary dziad.

- O, temu Panu jest zimno? Może Pani zamknąć drzwi? Spytał się krągłej cycatej kelnerki i wyszedł. Ta tylko spojrzała na drzwi i wróciła do nabijania rachunków.

- Trudno, do widzenia. Powiedział i wyszedł.

Mężczyzna usiadł w rogu na krześle i czekał na swojego dawnego znajomego. Sam był ciekawy tego spotkania, w końcu nie widzieli się pięć lat.

W końcu przyszedł. Siwe włosy, niebieskie oczy i szara kurtka bomberka. Przywitali się i podeszli do lady.

- Ten sernik to z cukrem pudrem jest? Zaczął Jan i wskazał tłustym paluchem na gablotę z ciastami.

- Tak. Odpowiedziała kelnerka z pokaźnym biustem włosami spiętymi w kok i okrągłą delikatną twarzą.

- To wezmę, ale proszę zeskrobać cukier puder. Jestem cukrzykiem nie mogę tego jeść. Wezmę jeszcze kawę. Białą.

- Latte?

- Nie czarną z mlekiem i cukrem! Powiedział mocno zirytowany. Romek przyglądał się mu z zdziwieniem nie pamiętając czy jego dawny kolega zawsze był taką mendą, czy też na starość mu odbiło.

- Poproszę czarną kawę. Powiedział grzecznie.

- Dobrze, zaraz panom podam zamówienie, proszę usiąść.  Powiedziała zirytowana kelnerka i przystąpiła do zeskrobywania cukru pudru z sernika.

- No Romuald opowiadaj. Co u Ciebie, wszystko w porządku?

-Tak od naszego ostatniego spotkania niewiele się zmieniło. Przybyło mi jedynie trochę lat.

- A ja Ci powiem, że u mnie dużo. Chodzę do żabki po zdrapki  i mam takie wahadełko.

- I co z tego?

- Otóż proszę kasjerkę o plik zdrapek i wahadełkiem sprawdzam, która z nich jest z nagrodami. Biorę tylko te trafne a felerne odrzucam. Dzięki temu każdego miesiąca jestem do przodu kilkaset złotych.

- Jasne…

- Obiecuję Ci, że mówię prawdę możemy po deserze wpaść do żabki na nożowniczej. Zawsze tam przychodzę. Kasjerki mnie nienawidzą bo blokuję kolejkę na pół godziny!

- Proszę, dwie kawy i sernik dla Panów. Kelnerka podała do stolika zamówione kawy i sernik.

- Jan wziął łyka, zgrymasił się jak małe dziecko i krzyknął. Gorzka ta kawa.

- Moja jest dobra.

- Cukier chcesz?

- Nie, nie słodzę dziękuję.

Chwilę jeszcze mężczyźni porozmawiali, po czym udali się do nieszczęsnej kasjerki z żabki. Staruszek z wahadełkiem nie trafił na żadną z nagród i zirytowany tłumaczył koledze, że to na pewno przez zmianę pogody i nigdy tak się nie dzieje.

Rozstali się przed końcem popołudnia i udali do swoich domów. Romualda żona zaczęła wypytywać co u jego starego znajomego, którego pamiętała z dawnych wizyt u nich w domu na imieniny. Już wtedy chwalił się wahadełkiem i marudził na kawę.
Mężczyzna się tylko uśmiechnął i powiedział.
- U niego wszystko po staremu. Wszystko po staremu…

wtorek, 18 kwietnia 2023

Murzynka w Parku Tołpy

Na mojej ulicy żył Pan z psem o imieniu Michał. Dowiedziałem się o tym przypadkiem po latach „kojarzenia” starszego mężczyzny spacerującego po okolicy z kundlem mającym w sobie coś z beagla oraz teriera. Podczas jednego z kolejnych spacerów z Karoliną znów go minąłem. Usłyszałem jedynie „Michał idziemy”, po czym staruszek odszedł w stronę swojego bloku wraz z psem. Przyznam, że pierwszy raz spotkałem się z takim psim imieniem. Zaczęliśmy się zastanawiać skąd ta nazwa. Czy Michał to imię jego dawnego przyjaciela… Może wroga? W końcu nikt o zdrowych zmysłach nie nazwie psa na cześć dawnej szanowanej przez właściciela czworonoga znajomości. Jedno jest pewne, na długo zapamiętam tego psa.  Odkąd pamiętam widywałem go tylko w dwóch porach. Rano lekko zgarbiony i z smyczą w ręku spacerował z utuczonym na taniej kamie psem od swojego bloku przez most pokoju idąc z Michałem aż pod Halę Targową. Często mijałem go jadąc do pracy rowerem. Jest to jedna z tych niezręcznych znajomości, kiedy widujesz nieznajomego na tyle często by zacząć zastanawiać się czy nie mówić mu dzień dobry.  

Wróćmy do Michała i starszego Pana. W ciepłe poranki mężczyzna zatrzymywał się nad Odrą i oglądał otoczony mgłą Ostrów Tumski. Wieczorami wychodził na krótszy spacer między żółtymi blokami, gdzie prócz sąsiadów i losowych przechodniów (włączając w to korporacyjny międzynarodowy konglomerat hindusko-polsko-ruski pobliskiego biura) spotykał śmietankę lokalnej żulerni i lokalnych wariatów.  Na przestrzeni pięciu lat trzykrotnie mimo skromnego wyglądu Tumski naciągacz prosił go o pieniądze na mleko dla sześciomiesięcznego synka.  

Musi być wyjątkowo dużym niemowlakiem. Pomyślał za trzecim razem jednak mu tego nie powiedział, tylko tak jak zawsze popatrzył na niego z rękami trzymanymi za plecami i burknął:  

  • - Michał idziemy.  

  • - Naprawdę potrzebuję tych pieniędzy, proszę Pana. Tu, za rogiem jest apteka możemy pójść. Błagał go zdesperowany naciągacz.  

  • - Nie. Odpowiedział krótko i zgryźliwe. Po czym odwrócił się i wrócił do mieszkania w bloku. 

Takich spotkań i rozmów w ciągu roku odbywał zaledwie kilka. Jeden z sąsiadów - czubów ubrany zawsze w garnitur z lat sześćdziesiątych wiosną pytał go o godzinę. Pamiętał te spotkania, bo żył w samotności i była to jedna z dwóch form interakcji z ludźmi. Drugą było wysyłanie kartek na święta: do swojej siostry, koleżanki z dawnej pracy i dwóch kuzynów mieszkających w Kotlinie Kłodzkiej. 

Mieszkał on z swoim psem na ostatnim piętrze wielopiętrowego żółtego bloku przy Wyszyńskiego. Mężczyzna rano zawsze wypijał kubek kawy zbożowej i zjadał 3 kromki chleba. Z początkiem miesiąca były to najczęściej kanapki z szynką, pomidorem i serem jednak przez niską emeryturę z końcem miesiąca przerzucał się na pasztet drobiowy z puszki.  Zmagający się z osteoporoza Michał równie nieżwawy co jego Pan zjadał rano dwa kubki taniej psiej karmy po czym kładł się na kanapę i czekał aż mężczyzna dopije kawę i skończy oglądać poranny program w TVP INFO. Po tym rytuale para wychodziła zazwyczaj z mieszkania na 9 piętrze i zjeżdżała windą. Nie raz zdarzało się, że pies sikał w windzie, wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy i niejednokrotnie właściciel zrywał kartki z prośbami o nie sikanie w windzie.  Był kryty nikt nie podejrzewał jego psa. Sąsiadka mieszkająca dwa piętra niżej, gdy wracał z porannego spaceru z psem narzekała mu nawet, że to na pewno studenci albo co gorsza jakiś Ukrainiec szcza najebany w windzie, bo nalane jest tylko rano, kiedy ona chodzi do Biedronki. Staruszek jedynie pokiwał głową uśmiechnął się pod nosem i wszedł do mieszkania. 9 kwietnia 2023 roku w spędzoną w samotności Wielkanoc postanowił wyjść po południu na spacer do Parku Tołpy znajdującego się kilkanaście minut od jego mieszkania. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie scena, którą zobaczył. Po parku biegała krągła naga murzynka, goniona przez Policjanta krzycząca do gapiów w nikomu nieznanym języku. Mężczyzna stojący pod wierzbą naprzeciw stawu spojrzał na psa i cicho pod nosem powiedział: 

  • - Widzisz Michał co za komedia. 

 Chwycił za kieszeń swojej kurtki i wyciągnął z niej zapalniczkę oraz czerwone rothmansy. Kiedy odpalał papierosa usłyszał chluśnięcie wodą. Cycata murzynka wpadła właśnie do wody a za nią wskoczył policjant, który ją siłą z niej wyciągnął i skuł w kajdanki.  

  • - Ja pierdole. Mruknął i zaciągnął się papierosem.  

Wkrótce wokół kobiety zebrała się cała masa innych policjantów i kilku ratowników medycznych, którzy zaprowadzili kobietę do ambulansu. To był jego najdziwniejszy spacer, od tej pory co trzy dni spaceruje po Parku Tołpy cicho licząc na kolejne nagie kobiety opętane dziwną formą szału. Na razie nie udaje się, choć przez nadmierną ilość dzieci i psiarzy zwiększył ilość swoich interakcji z innymi. Na pytania dzieci z pobliskiego placu zabaw zawiniętych w kurtki i przypominających krasnale ogrodowe o imię psa odpowiada zawsze bez emocji:  

  • - Michał.  

  • - Dlaczego Michał?  

  • - Bo tak.  

Prócz dzieci, podobne rozmowy odbywa także z psiarzami. Dowiedział się od jednego z nich, że kupił psa tylko po to by wyrywać alternatywki. By wytłumaczyć starszukowi o co mu dokładnie chodzi po prostu wskazał palcem na jedną z nastolatek na pobliskim wybiegu.  

  • - A, teraz rozumiem.  

Po czym zaczął się jej przyglądać jednak nie był w stanie jej wyraźnie zobaczyć przez wadę wzroku. Zauważył jedynie, różowy kolor włosów. To mu wystarczyło. Gwizdnął na psa, który zamiast chodzić usiadł obok ławki i razem udali się w stronę bloku. 

wtorek, 4 kwietnia 2023

Kluczborska Jubilatka

 -W zasadzie jak to się stało? Zapytał po raz drugi, mocniej wstawiony już mężczyzna zbliżający się do czterdziestki swojego niewiele młodszego kolegę. Przecież musisz coś pamiętać.  

- Pamiętam, ale niewiele to wydarzyło się kilka miesięcy temu… 
Taki początek rozmowy usłyszałem w 1967 roku w knajpie Jubilatka naprzeciw dawnego obozu jenieckiego w Kluczborku. Ja piłem piwo, podsłuchiwani zresztą też. Browar Namysłów, czyli jedna z kilku rzeczy, która się udała w regionie. Po pracy udawałem, że oglądam przejeżdżające rowery w sobotni kwietniowy wieczór i po prostu na kogoś czekam, coraz bardziej przysuwając się do pary przyjaciół. Jeden, ten większy był rozbawiony a drugi niewiele niższy siedział skulony i przygarbiony w rogu stołu.  

- Kilka miesięcy albo lat, musisz pamiętać co się wydarzyło. Damrota to ulica cudów i biedy, no opowiadaj co tam się stało.  
Nie wytrzymałem, odezwałem się.  

- Panowie nie wyglądają na bywalców tamtych okolic przecież to zła dzielnica a ty… Wskazałem na skulonego faceta. 

- Wyglądasz mi na inteligenta! Powiedziałem to, wziąłem kufel i dosiadłem się do nich.  
- Inteligenta… to samo mówi moja żona. Facet zaśmiał się nerwowo. 
- Pan wybaczy, my tu przeżywamy kryzys małżeński, proszę o wyrozumiałość. Powiedział przerywając nam jego  postawny kolega.  

Nie jestem inteligentem. Pracuję w banku przeliczam pieniądze, weksluję, realizuję czeki. Socjalizm też potrzebuje bankierów. Czy Pan to rozumie? 

Z jednej strony ten tekst wydał mi się agresywny jednak zrozumiałem o co mu chodzi. Szybka zmiana tematu miała odciągnąć kolegę od wiercenia go najwyraźniej ciężkimi trudnymi pytaniami, które mu zadawał przed moją przysiadką. Zrozumiawszy to prowokacyjnie powiedziałem: 

- Słuchaj Pan, Panie bankier. Bankierzy to złodzieje i szubrawcy. Mam do Pana sprawę, ale najpierw… idę do baru, zjecie coś?  
- Nie!  

Odrzekli jednogłośnie.  
- Postanowione! Odpowiedziałem i wyruszyłem w stronę stołu barowego na którym stała gablota z mięsem w galarecie. 

Kupiłem przy barze flaszkę, ciągle zastanawiając się co takiego chciał wyciągnąć od swojego kolegi bankiera postawny dryblas.  

-Panowie, dziś pijemy na koszt muzeum Jana Dzierżonia. Za przyjaźń muzealno-bankiersko… I tu pojawił się mały problem, przecież nie wiem, gdzie pracuje ten trzeci. Zrobiłem przerwę.  

- Naprawczo-taborową ryknął i głośno zaśmiał się dryblas. 

Dobrze to wypijmy. Wódka z szklanki wyjątkowo źle wlazła, jedyne co uratowało mnie przed bełtem było zapicie czystej Namysłowem. 

  • Panie bankier… Mów mi Staszek! przerwał mi w połowie zdania.  

  • Słuchaj Staszek, powiedz mi czy tobie coś z tego bankierskiego stołu skapuje?  

  • Hahaha, dobre żarty. Cała gotówka jest wydawana i przeliczana, ostatnio jak jeden bilon wpadł w szczelinę między stołem a szufladą to kierownik banku spółdzielczego nie chciał wypuścić z oddziału załogi w sobotni wieczór. Siedzieliśmy w robocie do 18 zanim woźny nie szarpnął wkurwiony za szufladę, z której wyleciał tysiączłotowy Kopernik. Kolega Kupka z Bogacicy nie panował już nad sobą i klął pod nosem jak szewc po niemiecku. Ahhh piękna to była wiązanka. Cóż, nie tego się spodziewałem, myślałem, że chociaż w życiu bankiera nad Stobrawa jest trochę polotu. Ode mnie na przykład ktoś nagminnie pożycza rower, który stawiam na stojaku stojącym naprzeciw knajpy. Wiecie co jest najlepsze? Zawsze jak wracam do swojej kwatery, pijany facet odstawia mój rower i chwiejnym krokiem wtacza się do kamienicy na ulicy Zamkowej. Spojrzałem na dryblasa, ten opuścił głowę i patrzył w kufel.  
    - Chyba wiem kto od Ciebie zabiera ten rower, to ja. Powiedział lekko przybity. Dziwny to początek znajomości. Kazik jestem.  

  • Gdybyś chciał go ukraść już dawno bym wracał z roboty w sobotni wieczór na piechotę. Panowie o czym gadaliście przed moją przysiadką?  

Staszek wyprostował się, wyciągnął z prochowca okulary i je założył.  

- Dobra, opowiem wam wszystko, dokładnie wszystko. Tylko mi nie przerywajcie i broń boże nie rozpowiadajcie o tym dalej. Moja żona, Łucją, trzydziestoletnia blondynka, którą poznałem w pracy kilka lat temu jest mendą. Nie byłby to problem, gdyby nie jej brak wierności i rozwiązły styl życia. Początkowo nie zadawałem pytań, kiedy wracała zdecydowanie za późno do domu. Wymijające „miałam dużo pracy” albo „byłam u Danusi na Reymonta” mi wystarczyło. Jednak wszystko zaczęło układać się w całość z biegiem lat. I to przez moje słabości i nałogi, które podzielała ze mną też żona. Nie mamy dzieci, więc mamy dużo czasu na… 

- Wódkę? Spytał Kazik 

- Tak wódkę, to wszystko stało się w ostatnią sobotę. Wyszliśmy jak co tydzień pić. Wyjątkowo mocna fala poniosła nas i skończyliśmy po północy. Gdy zamykali Jubilatkę postanowiliśmy pójść na damrocką metę… 

- Ty się chyba lubisz pakować się w kłopoty.  

Powiedziałem cicho pod nosem. Nie wiem, czy to usłyszał, czy mnie zignorował. Kontynuował swoją historię, a jego twarz pokryła się cienką warstwą papierosowego dymu. Kazik zapalił papierosa. Mocne bez filtra, mi też proponował patrząc mi się w oczy i pokazując palcem to na mnie, to na paczkę jednak gestem ręki odmówiłem i znów patrzyłem na zmieszanego i pijanego Staszka opowiadającego swoją historię. 

- Jak już dotarliśmy do obdrapanej kamienicy z metą prowadzoną przez pięćdziesięcioletniego Baciara okazało się na miejscu, że nie mam już pieniędzy. Facet był w dobrym nastroju, sam niewiele pił. Był trzeźwy a przynajmniej w moim stanie tak go odebrałem. Zaproponował mi z uśmiechem partyjkę pokera. Jeśli wygram miałem otrzymać flaszkę, jak przegram muszę zostawić żonę u niego na noc. Łucją od razu przyklasnęła. Świetny pomysł, zagrajmy! Powiedziała to tym swoim piskliwym zachrypniętym głosem.  

- No i co? Spytałem z dużą pretensją w głosie. Staszek wyciągnął z kieszeni marynarki chustę, przetarł znów okulary i mokre od potu czoło. Wziął łyk wódki, po czym przy wydechu powietrza powiedział cicho: 

- No i przegrałem.  

- A ty jak jeleń własną babę oddałeś? Powiedział cały czerwony Kazik?  

- A oddałem i nie wróciła po dziś dzień.   Eh, inteligent, w głowie masz więcej wódki niż oleju. Na dodatek słaby musisz być w tych sprawach jak zostawiła Ciebie dla starego Baciara. Kontynuował dalej Kazik.  

  • -To nie jest zwykły Baciar... 

   Tu zaczął opowiadać o ścianach wypełnionych olejnymi obrazami i stertach maszynopisów. Za wszelką cenę próbował wmówić jego wyjątkowość tak by umniejszyć swoją porażkę. Zaczął coś mówić o jego akordeonie i tak dalej... Niewiele z tego pamiętam, bo zacząłem już przysypiać. Obudził mnie kelner prosząc o zapłatę za naszą trójkę. Zapłaciłem i wyszedłem na zewnątrz, padał deszcz a roweru przed knajpą znów nie było.