Na trzecim roku studiów postanowiłam
dorobić do skromnych środków przesyłanych mi co miesiąc przez rodziców. Zmusiła
mnie do tego przede wszystkim inflacja, która na początku grudnia 2023 roku
może i zwolniła ale ceny nadal rosły. Kolejnym argumentem stała się zdrowa (w
moim mniemaniu) chęć większego usamodzielnienia się. Decyzja była spontaniczna.
Jako studentka Polibudy na dziennych mogłam pracować jedynie w weekendy. W trakcie
jednego z piątkowych wyjść do Pubu Przekręt zauważyłam na drzwiach ogłoszenie:
„szukamy pracowników”.
Następnego dnia, przed południem zadzwoniłam do właściciela.
-
Powiem Pani w skrócie. Oferujemy 30 zł na godzinę, napiwki do podziału i
procent z dziennego utargu. Studiuje Pani?
-
Tak, na dziennych.
-
Mogę Pani zaoferować pracę w weekendy. Tylko jest jeden drobny problem…
-
Jaki? Zapytałam, czekając na jaśniejszą odpowiedź.
-
Klientela to jebane piwniczniaki. Wie Pani… Polibuda. Ludzie wysyłają do mnie
skargi, że „hehe papież, żółta morda”, albo że jakiś typ wyrzygał się do zlewu
w kiblu… Ale muszę ich tolerować. Stanowią większość moich klientów. Gdybym ich
wyrzucił, z pewnością czynszojad właściciel lokalu by mnie wyrzucił na zbity
pysk i nie wystarczyłoby mi kasy na wynajem tego Pubu.
-
Rozumiem, ja nie widzę problemu, sama jestem z Politechniki. Przerwałam mu w
pół zdania.
-
Czyli… Chce Pani u nas pracować? Spytał mnie niepewnie.
-
Co w tym dziwnego?
-
Nic, może Pani zacząć pracę u nas w przyszły piątek. Zmianę zaczynamy o
osiemnastej. Pasuje Pani?
-
Pewnie, do zobaczenia.
Mijały kolejne szare dni
aż przyszedł piątek. Szef podsunął mi umowę zlecenie pod nos, podpisałam ją nie
wchodząc w szczegóły jej treści. Współpracownicy płci męskiej wyjątkowo ochoczo
przeprowadzali ze mną szkolenie. Jedna rzecz mnie zaniepokoiła łysy barman
zbliżający się do trzydziestki przypadkiem chlapnął:
-
Dziwne, jesteś pierwszą kobietą za tym barem…
-
Jak myślisz, dlaczego? Spytałam z szelmowskim uśmiechem.
-
Zaraz się przekonasz.
Przyszła godzina
dziewiętnasta, pojawili się pierwsi klienci. Od razu pojawiła się grupa
kilkudziesięciu spierdoxów z Polibudy. Podszedł pierwszy do baru. Niski, długie
włosy i gruby.
- Na moje to ty jesteś elfem. Na dodatek najebany,
idealnie. Pierwszy klient.
- Ok, dzięki… Co podać?
-
Ipkę gurwa, a do tego szocik wódki. Nalałam mu piwo, podałam szota. Zapłacił.
Wypił szota przy barze. Zrobił się fioletowy i odszedł do swojej grupki.
Obsiedli
oni kilka stolików. Niczym tatarska Orda rozbili swój obóz nieopodal kibla.
Zaanektowali również piłkarzyki. Podchodzili do mnie grupami po pięć czasem
siedem osób na raz. W ciągu godziny większość była już po dwóch piwach i dwóch
szotach.
O godzinie 20:37 jakiś gruby kuc przyszedł do baru i kupił litr najtańszej
wódy. Gdy tylko zapłacił kartą powiedział pod nosem:
-
Normiki mają wykuriwać. Nie zrozumiałam o co mu chodzi. Po pięciu minutach już
wiedziałam. Te spierdoliny zaczęły się drzeć.
-
Wszystkie normiki mają wykuriwać! Powtarzali w szale. Za tym okrzykiem wódka
ruszyła w obieg. Każdy z nich wypił solidnego łyka. Wiedziałam, że to się źle
skończy jednak postanowiłam dalej realizować zamówienia udając, że to normalny
dzień w normalnym barze. Bo co ja miałam do gadania?
O 21:36 zaczęło się. Tatarzy spierdolenia umysłowego rozpoczęli odliczanie.
-
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden!
Kilkadziesiąt spierdolin rozpoczęło rytualne odśpiewanie swojego Hymnu – Barki.
Najbardziej zdziwiony był normicki Koreańczyk, który przyszedł na jedno piwo po
ciężkiej pracy czyli oraniu Saszek i Sebków na produkcji paneli do monitorów
LG. Reszta wiedziała co ich czeka.
Chciałam zrobić sobie
przerwę od zgiełku baru. Wyszłam do palarni zebrać kiepy do śmietnika i puste
szklanki. Jakaś blondynka wkręcała czterdziestolatkowi na wyparciu (ubierał się
jak połączenie skina z punkiem, a zachowywał jak dwudziestolatek), że ona
studiuje budowę rakiet i zamierza pracować nad polskimi rakietami wynoszącymi
satelity. Idiota złapał za haczyk (a może po prostu szukał pretekstu do
podrywu?) i pomimo promila we krwi starał zadawać się jej rzeczowe pytania. Ja
jednak musiałam wrócić za bar, więc nie podsłuchałam za wiele z ich rozmowy.
A za barem dalej było
słychać jęki i okrzyki Mongołów mających obozowisko dwa metry od mojego miejsca
pracy…
Na szczęście, impreza nie
trwała zbyt długo. Chłopaki były zbyt mocno napite by ją kontynuować. Kilku z
nich najbardziej zaczadzonych dymem papierosów palonych w naszej palarni i
alkoholem poległo i od jedenastej zgonowali na kanapach. Najtwardsi wytrwali do
dwunastej. Myślałam, że to koniec moich męczarni ale na koniec po pierwszej
kolega z baru podszedł do mnie i nieśmiało powiedział:
-
Jesteś nowa, a zlew jest zarzygany w męskim. Czyń honory.
-
Nie ma mowy!
-
Następnym razem ja idę. Upierał się. Więc poszłam. Wyjście zza baru też było
traumatyczne. Jakiś najebany kuc złapał mnie za dupę, po czym przewrócił się na
podłodze śliskiej od rozlanego piwa. Cóż, Karma. Jest jakaś sprawiedliwość na
tym świecie.
Przed drugą byłam już w
domu. Starsi stażem barmani mają bowiem patent na nocnych klientów. Po
dwunastej puszczają najgłośniej jak tylko mogą kuc-metal. Nawet najwięksi
melomani po dziesięciu minutach odpuszczają i wychodzą.
Skończyła się noc, przez
cały sobotni poranek rozmyślałam o tym co tak naprawdę się odjebało w tym
Przekręcie. W końcu zadzwonił szef.
- I jak? Podobało Ci się?
- Rezygnuję. Nie nadaję
się do tego.
- Spoko, zrobię Ci
przelew na 240 złotych.
Skurwiel nawet nie
próbował mnie przekonać. Chyba obejrzał sobie fragmenty nagrań z kamer by
oszacować straty.