piątek, 5 kwietnia 2024

Stefanek w Jazzie

 

Godzina 10:30, wstaję po dniówce w jedynym sensownym Pubie w okolicy poprawionej wieczornymi piwami, które otrzymuję w gratisie od właściciela. Nie mogę narzekać, nigdzie indziej nie chciano mi dać umowy o pracę przez moją drobną niepełnosprawność i wyjątkowo niski wzrost. Mam normalną wypłatę, mogę pogadać z ludźmi po pracy, w okolicy wszyscy mnie znają. W zasadzie bar stał się moim drugim domem i nie potrafię wyobrazić sobie innego zajęcia. 

Poranek rozpocząłem tradycyjnie od bułki pszennej z serkiem topionym, szynką i musztardą. O warzywach nie zapominam, całość okraszam plasterkami zielonej papryki z promocji. Posiedziałem chwilę w kuchni, wypiłem herbatę i zebrałem się do wyjścia z domu.

Rozdzwonił się telefon. To znów dzwoni Pan Wiśnia – właściciel lokalu.

- Stefan, możesz do nas przyjechać trochę wcześniej? Twój zmiennik się rozchorował, nie mam kogo wsadzić na skuter do rozwozu pizzy. Możesz przyjść?

- Pewnie szefie, będę za piętnaście minut…

Zapomniałbym dodać, szef Wiśnia to przedsiębiorczy facet. Widząc spadek sprzedaży alkoholu agresywnie zaatakował rynek gastronomiczny i wygryzł małomiejski kawałeczek tego skromnego tortu. Więc ja, prócz przetaczania kegów z piwem zostałem dostawcą fast-foodów tworzonych z pieczołowitością przez nasze  kelnerki.

Czas w pracy przelatywał mi jak piasek przez palce. Wszystko toczyło się swoim normalnym rytmem. Zrobiłem kilkanaście kursów, po drodze spotkałem wielu znajomych. Każdy z nich został przeze mnie ciepło przywitany głośnym „cześć!”. Nie zatrzymywałem się jednak ze względu na zawalenie robotą.  Dopiero wieczorem odetchnąłem. Wróciłem do klimatycznego pubu w starej pamiętającej wieki dawne piwnicy. Rozdzieliłem z kuchnią napiwki szef za wytrwałą pracę dał mi otwartą na 50 zł kasę na barze z której natychmiast skorzystałem kupując lane piwo. Chwilę kręciłem się po lokalu aż w końcu pewna blond-znajoma (mocno po ścianie) zaprosiła mnie do stołu gdzie siedziała z swoimi znajomymi milenialsami i jak się później okazało chłopakiem.

                        - Stefan! Siadaj z nami! Napijmy się! Roześmiana zachęcała mnie do dołączenia do ich stolika.

                        - Pewnie, co mi szkodzi.

                        - No Stefanek, napijemy się? Przyniesiesz mi i koleżance dwa drinki? Wskazała przy tym swoją koleżankę brunetkę siedzącą naprzeciwko.

                        - Pewnie. Podszedłem do baru, poprosiłem koleżankę z baru o dwa drinki.

                        - A jakie drinki chcesz Stefan?

                        - Nie wiem, jakieś dobre.

            Karina pracująca za barem uśmiechnęła się pod nosem i cicho powiedziała:

                        - Tym wywłokom kupujesz drinki?

                        - Nic Ci do tego. Chyba była trochę zazdrosna o moje nowe koleżanki. Podszedłem do stolika. Podałem im drinki.

- Stefanku, dziękujemy Ci. Jesteś najlepszy!

Siedziałem na skraju stolika próbując włączyć się do rozmowy. Niestety wszyscy mnie olewali. W końcu zrezygnowałem i się zamknąłem przysłuchując się ich coraz to dziwniejszych opowieści. Głos zabrał w końcu chłopak mojej słabości.

                        - Wiecie co mi przydarzyło się podczas mojej podróży po Indiach? 

                        - O tak! Opowiedz im o tym, to świetna historia! Głośno powiedziała blondynka.

                        - Skoro nalegacie

Nikt nie nalega, pajacu. Pomyślałem patrząc w rozpuszczającą się pianę w szklance od piwa.

                         - Dobra to było tak. Za premię noworoczną kupiłem bilety do Indii na trzy tygodnie. Zawsze lubiłem indyjską kuchnię i kulturę… No ale czaicie, że polizał mnie pies. W Indiach, bezpański pies! No i tam często psy mają wściekliznę. Czytałem masę przewodników po Indiach i nie zbagatelizowałem tego objawu i resztę wyjazdu spędziłem w szpitalu przyjmując szczepionki i tabletki. Ale i tak warto było!

                        - Nie lepiej było pojechać za park na nasz zalew? Albo do Chocianowic na obiad w niedzielę? Żartując go zapytałem. Nastała niezręczna cisza. Moja koleżanka, właśnie dopijała drinka, który jej postawiłem. Nikt się nie odzywał więc co mogłem zrobić? Jak tylko skończyłem piwo wstałem i odszedłem od stołu i wróciłem do barmanek stojących za barem. Karina roześmiała się i spytała:

                        - Jak tam twoje nowe koleżanki i kolega banan?

                        - Szkoda gadać. Chyba zmarnowałem pieniądze na naciągaczkę. Źle się poczułem, rozbolał mnie brzuch.

                        - Coś się stało? Spytała zatroskana barmanka.

                        - Źle się czuję… Zrobisz mi herbatę z miętą?

                        - Pewnie. Na koszt firmy! Uśmiechnęła się i uciekła na zaplecze.

Dobra dusza. Przyjechała do nas do miasteczka w 2021 roku i znalazła pracę w gastro. Przyniosła mi czarną herbatę z cukrem i miętą.

            - Mogę się Ciebie o coś spytać?

            - Zależy o co... Spróbuj.

            - W zasadzie to gdzie jest twój dom?

            - Trudne pytanie… Dom jest tam gdzie dwójka moich dzieci i gdzie jestem szczęśliwa. Czyli wychodzi na to, że obecnie jest to Kluczbork.

            - Ja nigdzie indziej nie byłem. No, może nie licząc wycieczek szkolnych do Opola, Wrocławia oraz przystanku Woodstock.

            - Musisz spróbować, wyjedź na wakacje albo pociągiem do jakiegoś dużego miasta. Podróżowanie to przyjemność ale pamiętaj, że nigdy nie uciekniesz przed samym sobą. Widzisz, ja też mogłabym stąd uciec, ale czy zasadniczo cokolwiek się zmieni? Dalej będę tą samą dziewczyną z swoimi problemami. Póki żyjemy w pokoju bez wojny wszystko będzie dobrze. Wiesz, ja jestem ze wschodu i w 2014 roku także moja rodzina się podzieliła. Mój mąż wybrał stronę separatystów, kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam na pożegnanie jedynie rzucił mi w twarz tekst "niektórzy z nas może i pójdą do piekła".

Przed barem stanęła trójka chłopaków niebezpiecznie zbliżających się do trzydziestki. Kojarzę ich więc się przywitałem. Jeden musiał być niezwykłym fanem niebieskich cameli bo miękkie opakowanie trzymał cały czas w prawej dłoni. Zamówili trzy ipy i zaczęli rozmawiać o pierdołach.

            - Wiecie co mi się śniło? To trochę pojebane... Powiedział chłopak w długich włosach i brązowych okularach.

            - No dawaj. Powiedział krąglutki mężczyzna w okularach. Wyciągnął z kurtki plasterek z tabletkami na zgagę. Chwycił dwie i zapił piwem. Popatrzył się na mnie i powiedział: - to na zgagę.

            - Jasna sprawa. Nie zdziwiła mnie ta scena, w końcu pracuję w Pubie.

            - Qba musi się zregenerować. Powiedział trzeci uderzając zgagowicza po plecach.

Mnie jednak dalej ciekawiło, co to za sen. Karinę również. W końcu zapytała chłopaka:

            - To co Ci się śniło?

            - Otóż, śniło mi się, że byłem na wyjeździe z Majorem Suchodolskim i swoją dziewczyną. Major jak to Major wiele nie mówił, jednak czułem, że coś jest nie tak. W trakcie kolejnego postoju na malowniczej łące z Karoliną przygotowywaliśmy obozowisko. W tym czasie Wojtek Suchodolski kręcił się wokół auta. Kiedy spuściliśmy go z oczu ten wsiadł do auta i wjechał nim do pobliskiego bajorka-stawu a samochód stanął w płomieniach. Najlepsze było to, że rozbił się z zawrotną prędkością 15 kilometrów na godzinę.

Na twarzy Kariny pojawił się grymas.

            - Kto to Wojtek Suchodolski? Cała trójka roześmiała się.

            - Nie znasz Majora? Wpisz sobie w telefon na youtube: "Komplikacja Kurwic Majora".

            - Major to ktoś pomiędzy waszym ukraińskim youtuberem Supersusem a żulem spod żabki. Kompleksowa postać.

            - Dobra to co się stało dalej? Spytałem chłopaka.

            - Już kończę. Wbiegłem w to bajoro-staw, próbując ratować Majora. Gdy już trzymałem go za rękę, natychmiast się wysuszyła i ją wyrwałem z korpusu. Zostałem z jego suchą ręką a z auta wypadła duża kukła. W środku, w miejscu gdzie powinny znajdować się serce i płuca była drewniana szufladka z jakąś dziwną książeczką Vodoo, która musiała go trzymać przy życiu.

Posiedziałem jeszcze chwilę z trójką chłopaków opowiadających coraz większe głupoty. Gdy wpadłem do toalety jakiś śmieszny facet w bluzie "Crown Jewel", próbował wyciągnąć z kibla telefon, który mu wpadł do muszli. Próbowałem mu pomóc, ale ten był zbyt zajęty sobą i taflą wody w kiblu więc go olałem.

Koło pierwszej Karina spytała mnie czy nie powinienem już wracać do domu. Miała rację, rano muszę wstać. Zjeść kanapki, zrobić zakupy i stawić się w miejscu swojej pracy. Nie narzekam bo i po co miałbym narzekać? Mam normalną wypłatę, mogę pogadać z ludźmi po pracy, w okolicy wszyscy mnie znają życie toczy się swoim powolnym tempem. Tylko mam nauczkę, by nie kupować drinków wątpliwym znajomym, zwłaszcza w miarę atrakcyjnym bo dziewczyny zaburzają mój chłodny osąd rzeczywistości.