środa, 19 lipca 2023

Annuszka - niezapomniany autobus nocny

 

- Po skończeniu studiów, nie wiedziałem za bardzo co ze sobą zrobić. Nie chciałem roboty w swoim wykształceniu a w trakcie najdłuższych wakacji w życiu zrobiłem prawo jazdy na autobusy. Kasa wydawała się dobra w miarę perspektywiczna i lekka. Zgłosiłem się na nabór i od ręki dostałem pracę. Najczęściej jeździłem linią A, którą mieszkańcy ze wschodu nazywają  „Annuszką”, choć zdarzały mi się też inne autobusy.

- I co? Dlaczego skończyłeś pracę w zbiorkomie?

- O tym chciałem opowiedzieć, nie przerywaj mi tylko słuchaj!

Siedzieliśmy w pracy przypominającą biurokratyczną Kafkiadę. Czas zajmowało nam przekładanie papierów z jednego pudła do drugiego. Proces najczęściej kończyliśmy w połowie – kiedy to trzeba było zrobić coś konkretnego – więc narastał bałagan, generowany odgórnie przez naszych przełożonych. Wszystko działo pomimo naszej woli spokojnej i ułożonej pracy a czasem także bez wiedzy. Miesiące później dowiadywaliśmy o obowiązujących od dawien dawna rozporządzeniach i poprawialiśmy wszystko zgodnie z nowymi wytycznymi.  Co jeszcze w biurokratycznej kafkiadzie należy robić? Najczęściej nie to co potrzebne a to co przyniesie największą ilość zarejestrowanych i wykonanych spraw w wykazie akt. Ilość załatwionych spraw to podstawa naszej oceny rocznej, a co za tym idzie także i premii.  Spis spraw stał się swoistym rankingiem pracowitości – mimo, że nie spełniał swojej roli – i nie mierzył zaangażowania poszczególnych mrówek w systemie. Więc rejestrujemy papiery krążące po naszej małej komórce organizacyjnej i przybijamy pieczątki. To co na papierze, przepisujemy również do bazy danych w komputerze. Wiadomo XXI wiek.

 Co ważniejsi ludzie. dorobili się nawet własnego datownika. Mi on nie przypadł do gustu, wolę długopis.  Kiedy nie było przełożonych rozmawialiśmy o poprzednich doświadczeniach. Najciekawsze historie zawsze opowiadał dawny kierowca autobusu. Kuba. Uznał, że nasza nudna praca lepsza jest od stresującej i zawałogennej roboty kierowcy.

- W starej pracy zawsze było ciekawie - zaczął leniwie ziewając – jeżdżąc zwłaszcza nocnymi autobusami spotykasz się z całą gamą indywidualności, o których, możesz nawet nie wiedzieć będąc przeciętnym pasażerem.

Rozmowę przerwał kolejny telefon. Odebrał Grzesiek, kolega z działu wiecznie udającego zajętego a tak naprawdę przez większość dnia szukał figurek do malowania po portalach aukcyjnych. 

- Tak słucham, tak reprezentuję Firmę w tej sprawie. Nie, nie wiem kiedy podpiszemy umowę. Sprawa musi dojrzeć. – trzasnął słuchawką o telefon i wrócił do przeglądania Internetu.

- Na czym skończyłem – zastanawiał się Kuba. A tak, nocne przejazdy Annuszką. Słuchaj. Czasy przejazdów nocnych są zdecydowanie krótsze. Musimy jeździć szybciej. Pewnego razu widziałem grupę przegrywów - studentów stojących na przystanku na żądanie machającą w moją stronę. Co mogłem zrobić? Jeślibym się zatrzymał to miałbym dwa problemy.

Pierwszy, spóźniłbym się na następny przystanek regularny.
Drugie co gorsze, cała ekipa wyglądała na mocno pijaną, Nie chciałbym by mi zarzygali wnętrze autobusu.
- I co zrobiłeś? Spytał Grzesiek włączając się w rozmowę.

- Jak to co? Rura i do przodu. Nawet wybiegli zdezorientowani na ulicę, ale byli już za bardzo wcięci by nagrać mój autobus albo gdziekolwiek składać skargę na kierowcę. Tym razem mi się upiekło. Była też inna sytuacja. Dwóch chłopaków stało na nocnej linii w przegubie i jadło kebaby. Wszedłem ostrzej w zakręt i się wywrócili a kebsy wylądowały na podłodze. Coś krzyczeli do mnie z połowy długości pojazdu, ale nie podeszli, tylko umazani białym sosem czosnkowym wyszli na kolejnym przystanku. Uśmiech na twarzy starałem się ukryć do końca zmiany!

Gdy wyszedłem z zajezdni nie mogłem dłużej powstrzymać śmiechu i parsknąłem na cały głos. Trzy dni później przy kolejnej nocce portier przy wyjściu z pracy pytał mnie z czego się tak śmiałem – nieważne – rzuciłem mu od niechcenia i wsiadłem na rower.

- Wygląda to na znacznie ciekawszą od naszej pracy - powiedziałem to w rytm przybijanych pieczątek do faktur „sprawdzono pod względem formalno-prawnym”. Może i nie zarabiałem najwięcej, ale za to w przypadku kontroli naszych wydatków moja kochana Instytucja wyprze się mnie jak niechcianego dziecka. Znów w myślach narzekam a trzeba wrócić do rozmowy…

 – Dlaczego zrezygnowałeś?

- To była jednak bardziej stresująca od obecnej praca. Na nocnych jazdach musiałem się użerać z narkomanami i menelami. Raz rozdygotany student, który nie wcisnął guzika stopu przy enżetce wyciągnął telefon i nagrywał mnie 15 minut komentując, że on tego tak nie zostawi, że ma tatę w radzie miejskiej i w ogóle to jestem skończony. Chyba ojciec nie zadziałał zbyt wiele, może nawet załamał się ze wstydu, gdy obejrzał jak głosem piskliwego kurczaka synek wyzywa ciężko pracującego kierowcę.
Bywało też śmiesznie. Wjeżdżam po nocce na zajezdnię i każę menelowi wysiadać. 

Burknął i kazał mi spierdalać. To mu spokojnie powiedziałem, że zaraz wjadę na teren zajezdni i nie będzie tak miło. Wkurzył się, podszedł do mnie i zaczął walić w pleksję oddzielającą mnie od pasażerów. Zanim się zorientował staliśmy już na zajezdni a do autobusu wszedł barczysty ochroniarz i wytargał go za szmaty z autobusu.

 - Jeszcze na odchodne powiedziałem mu, że ostrzegałem a ten ze strachem w oczach nic już nie powiedział!

Jeszcze innym razem typ, leżał na środku Grabiszyńskiej. To się zatrzymuje na przystanku, wypuszczam ludzi i dzwonię po Policję. Wiesz co? To był mój sąsiad -Ziggy. Największy wariat Ołbina. Policjanci próbują się z nim skontaktować a on się ocknął i jak robot zaczął recytować:  

            -Przed wyruszeniem w podróż, należy wziąć ekwipunek. Idę do Santiago Di Compostelo. Zostawcie mnie, długa droga za mną jeszcze dłuższa przede mną.

Para młodych Policjantów popatrzyła się na siebie. Jeden mówi do drugiego, że dziadek jest w szoku i mamrocze. Pytają się go jak on ma na imię, a on nic!

Zapaliłem papierosa, oparłem się o autobus i im powiedziałem, że ja tego Pana znam. Mieszka on na Ołbinie a w wolnym czasie hoduje mole. Skrzętnie to odnotowali i zawieźli go do szpitala. Przez tydzień miałem spokój od czuba, jednak niestrudzony wrócił do żywych i znów uprzykrza mi życie… Całą książkę albo film można by o nim zrobić. Niesamowicie barwna postać.

- Ha ha ha, tego się nie spodziewałem.

 Dlatego wolę urzędniczą pracę. O! Już 15:30, zaraz kończymy. Może jutro opowiem Ci inną historię.

 

poniedziałek, 3 lipca 2023

Pod Aniołem

Nazywam się Tomek i mieszkam w jednym z powiatowych miast Dolnego Śląska poniżej 10 tysięcy mieszkańców. Jak każdy po maturze poszedłem na studia. Uwaliłem na pierwszym roku na wrocławskiej Politechnice. Rodzicom powiedziałem o tym dopiero trzy miesiące później, zaczęli się orientować dopiero wtedy, gdy zacząłem coraz częściej wracać z studiów do rodzinnego miasteczka na przedłużone trzy a nawet czterodniowe weekendy. 

- Jak tam studia? - Pytała mnie zatroskana matka. Kiedy odpowiadałem - dobrze - dalej drążyła. 

- Jadłeś coś synku? 

- No mama, nie ma nic do jedzenia. 

- Wszystko jest, jest masło, jest ser, jest chleb. Wszystko czego Ci trzeba. 

Mama mi da jakieś pieniądze, mama wie jak ciężko jest człowiekowi bez pieniędzy…

Nie teraz dziecko, masz wszystko czego trzeba...

            Najgorzej, ona już wie, że całą pięćdziesiątkę - tak, pięćdziesiąt złotych przed inflacją wystarczyło na wieczór w mniejszej spelunie - przepierdolę w jedynej knajpce w której klientelą była garstka moich znajomych i tabun żulerni żyjącej od renty do renty i z tego co sprzedadzą w lombardzie na Rynku. Etap handlu złomem mamy w mieście już dawno za sobą, cały gierkowski majątek został już rozszabrowany i nie ma już za wiele złomu… Nawet szyny kolejowe z zamkniętej linii łączącej nasze miasto z Jelenią Górą zostały częściowo rozkradzione. Częściowo, bo spółka zarządzająca torowiskami zauważyła, że na ziemi leżą spore pieniądze, zebrała wszystkie szyny w jeden stalowy kopiec i posadziła tam sokistę z paralizatorem i gazem pieprzowym. Panowie chcący dobrać się do surowca jedynie zza siatki oglądali górę obfitości, ale nikt nigdy nie spróbował ukraść niczego. Wyglądali jak banda sępów czekająca na zawał dziadka ochroniarza albo jego wcześniejsze urwanie się z pracy. Niestety Piotr z majestatycznym wąsem pilnujący stalowej sterty. W końcu to stary ubek ze szkoły WSW dorabiający do emerytury. Nie odpuści żulom, zwłaszcza jednemu Dryblasowi będącego w przeszłości największym styropianowcem w gminie.  

Ale dziś nie o tym…

Chłopaki już zaczęli do mnie pisać, że siedzą w Parku i idą dziś do Anioła, bo jest weekend i całe miasto ma się tam zebrać, więc co innego mogłem zrobić ja - chłopak bez kasy i studiów. Problemem była tylko gotówka. Na szczęście do naszego domu w końcu wrócił Ojciec z pracy w urzędzie miejskim, zlitował się i dał mi Kazimierza.

- Tylko wróć do rana, a i znajdź sobie robotę. W przeciwieństwie do matki wiem, że się nie uczysz...

- Dobra Ojciec, mam coś na oku. -  Zagrałem pokerową miną licząc na to, że podświadomie uzna, że już mu mówiłem o swojej porażce naukowej albo zapomni. Robiło się już późno, więc napisałem do załogi, że przyjadę od razu do knajpy.

Przed 20:30 byłem już na miejscu. Moja ekipa była już solidnie odcięta i bełkotliwa. Najwyraźniej uznali, że wypicie bimbru wujka jednego z kolegów to świetny pomysł...

Może i dla nich. Ja słyszałem jedynie ich sylabizowanie. Nie miałem ochoty na picie, po tym czuję się tylko gorzej. Podszedłem do baru, przy którym stał laptop podłączony do starych tonsilowskich głośników. Każdy mógł coś puścić. To ja dla beki włączyłem mix Goa-Trance, a kelnerkę z doklejonymi rzęsami poprosiłem o piwo zero. 

- Co ty kurwa jakiś pedał jesteś? Usłyszałem. Była wielce obrażona moją postawą. Dobrze, że nie widziała na jutubie pajaca Śpiewaka. Pomyślałem i lekko uśmiechnąłem się do niej.

- Tak. - Wziąłem piwo i zacząłem obserwować salę. 

Panowie menele rozochoceni rozpoczęli chocholi taniec. Nie wszystkim się to podobało, przy jednym z stolików grupka porządnych starszych ludzi przy serwowanej tu pizzie i Finlandii przedwcześnie skończyło imprezę imieninową i z odrazą patrzyło na najbardziej roztańczonego faceta w starej koszuli i przybrudzonych jeansowych spodniach. Ten, gdy tylko ich zobaczył zmarszczył się i wpół mówiąc - wpół rzygając powiedział. 

- Wypierdalać! 

No i wypierdolili z sali. Został tylko zwierzyniec. Czyli moi znajomi. Trzech z nich już leżało na stole a dwóch przy piwie próbowało ze sobą rozmawiać, zapomnieli chyba o mnie, bo nikt mnie nie wołał.  Była też grupka żulików między pięćdziesiątką a początkiem siedemdziesiątki. Dwóch na parkiecie, dwie grupy przy stolikach oraz trójka eleganckich Panów w koszulach stojąca na placu przed knajpą dostojnie paląca papierosy przez lufki. Nie mogę zapomnieć o stoliku młodych dziewczyn. Piły żywca z sokiem i nagrywały całą scenę. Najpierw solidnie zgonujących znajomych. Mizerny był to materiał, więc skupiły uwagę swoją i kamer na parkietowych tańczących żulach świergotając przy tym jak ptaki późną wiosną.

Od tego piwa zero zachciało mi się lać.  Wklepałem Dirty Boots, Sonic Youth i poszedłem do kibla. Na parkiecie został jeden facet ruszający się wyjątkowo powoli. Wstały także dziewczyny i zaczęły tańczyć. Dopiero teraz zauważyłem, że są w jeansowych spódnicach. Były do siebie bardzo podobne. Wyglądały jak cztery siostry. 

- Dziwnie. Powiedziałem sam do siebie i odszedłem w stronę drzwi od kibla. 

Wszedłem do kibla. Okropne miejsce. Niczym grota mlecznego yeti z Białegostoku. Płytki pomalowane zieloną farbą olejną, piętnastoletnie mydło porośnięte grzybem i zielony metalowy żyrandol. Odlałem się, pociągnąłem za klamkę a ta wypadła. 

Kurwa mać. - Wiecie co było najgorsze? Włączył się autoplej, Pod Aniołem było przygniatane Nirvaną i Sonic Youth. Jedyna nadzieja w tym, że ktoś przyjdzie się wysikać. 

- No i przyszedł. - Powiedziałem słysząc szelest ortalionu.

Najpierw usłyszałem pukanie w drzwi, potem w dziurce od klucza zobaczyłem małe wyłupiaste oczko. To gupik, niski dziwak, który zawsze przychodzi wieczorem do Anioła. Jak zwykle nic nie powiedział. Włożył tylko klamkę. 

- Świetnie! Krzyknąłem i włożyłem swoją część klamki. Razem otworzyliśmy drzwi. Klepnąłem go po ramieniu, który zaszeleścił od ortalionowej kurtki. 

- Dzięki. - Popatrzył się na mnie uśmiechał i wszedł do kibla. Jemu też wypadła klamka podczas zamykania. Więc poczekałem na niego i pomogłem mu wyjść.

Nic więcej się tu nie wydarzy, zbliża się północ, moi znajomi zniknęli, parkiet pustoszał więc i ja poszedłem do domu.  Chyba powinienem coś zmienić w swoim życiu, jednak jeszcze nie teraz. Za tydzień są Dni Naszego Miasta. Dopiero później coś zmienię. Sierpień. To dobry czas na zmiany.