sobota, 10 czerwca 2023

Adrian PDW

Nazywam się Adrian, choć na ulicy często nazywają mnie Wariacik. Moja ksywa, którą sobie sam nadałem - Wariat PDW - nie przyległa do mojej skóry i wyglądu. Mam niebieskie oczy, jestem chudy i wariuję na Ołbinie. Ostatnio nawet siedziałem. Dwa lata w puszce z dwójką alimenciarzy i kredyciarzem. Nie narzekam, trochę kasy odłożyłem dzięki pracy w więzieniu, a wpłaty na poszkodowaną staruchę, którą rozjechałem kradzionym autem przybliżyły mnie do warunkowego wypuszczenia po półtora rocznej odsiadce. 

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po wyjściu z pierdla było zorganizowanie zioła i kilku piw. Dopiero po tym poszedłem do domu, gdzie czekała na mnie z wiekiem coraz niższa i bardziej ślepa matka.  

Na klatce spotkałem jeszcze sąsiada ubranego jedynie w majtki z naprzeciwka palącego papierosa.  

    - Wypuścili Cię? – Powiedział zaciągając się papierosem.  

    - Tak, warunkowo. – Odpowiedziałem dość pewnie.  

    - No, może teraz zmądrzejesz młody. Masz jakieś plany? Pomóc Ci znaleźć pracę normalną?      - Mówił to jednocześnie wciskając kiepa do puszki metalowej robiącej za popielniczkę na klatce.
    - Sąsiad, nie no ja warsztat otworzę samochodowy! - Wystrzeliłem od razu, tak by stary dziad się zamknął.  

    - Adrian, ja Ci kurwa mówię, nie kombinuj. Mało Ci?! Znów wylądujesz w pierdlu. Nawet prędzej niż możesz się tego spodziewać! – Machnąłem na niego rękę i wszedłem do mieszkania matki.  

    - Cześć matka, wróciłem!  – Krzyknąłem głośno.  

Nie odpowiada, siedzi przy kuchni i pali papierosa.  Podszedłem do niej i machnąłem ręką przed oczami.  

    - Cześć, mama!  

    - O Boże, przestraszyłeś mnie! Nie pamiętasz, że nie dosłyszę?  

    - Zapomniałem, jest coś do jedzenia?  

    - Nie ma, idź do sklepu.

Wydała się być obojętna na mój powrót. Może za dużo dymu narobiłem przed zapuszkowaniem. Szczerze nie pamiętam wiele z ostatniego miesiąca na wolności. Jedynie listonosza z awizo, który usilnie próbował mi doręczyć wezwania sądowe i tępego dzielnicowego. Ten był nie lepszy. Pytał się mnie o Adriana, czy go znam. Pewnie, że nie… Debil. 

Wszedłem do swojego pokoiku. 

Wyszedłem na klatkę, ta śmierdziała dymem papierosowym. Poszedłem do żabki, za półtora roku pracy w pierdlu miałem w wyprawce sześć tysięcy złotych. Dawno takich pieniędzy nie widziałem.  

Po drodze do żabki nie spotkałem nikogo. Nawet Andrzej mieszkający naprzeciwko był cicho. Wszyscy go kojarzyli, bo ze szlugiem w mordzie i piwem siedział w otwartym parterowym oknie bez koszulki. Znali go wszyscy z libacji po przejściu na emeryturę. Disco Polo puszczone na pełną pizdę od godziny 9:20 do 21:37. Chłop ma zdrowie. Czterdzieści lat chlania na budowach to teraz pije tylko piwo. Ewentualnie wódkę smakową w piątek, ale tylko latem na błotnistym podwórku obok lipy.  

W żabce spotkałem Ankę, którą wszyscy na ulicy nazywali Bertą. Wszedłem bez przywitania, wziąłem desperadosa z półki.  
    - Cześć Wariat! - Przywitała mnie blondynka zza lady w zielonej koszulce. Koleżanka, którą znałem od lat. Wagowo przewyższała mnie pięciokrotnie, jej brat dziesięciokrotnie. Nie wiem co oni jedzą, mi nigdy nie styka kasy na jedzenie. Wysępię coś od matki, wypiję, ukradnę. Typowe metody przeżycia na Ołbinie.  

    - Siema stara, wezmę jeszcze czesterfildy czerwone i ćwiartkę cytrynówki.  

    - Wróciłeś? Masz kasę?  

    - Mam, trzymaj.

Dałem jej w rękę pięć dych. Wytrzeszczyła oczy jak karp na wigilię i skwitowała.  

    - Może lepiej sobie radzisz w pierdlu niż na ulicy…  

    - Nie pierdol, tylko wydaj mi resztę. - Powiedziałem to śmiejąc się i wyciągając rękę w stronę kasy.  

    - Masz, trzymaj.  

Usiadłem na podwórku za swoją kamienicą i tak zapijam cytrynówkę desperadosem paląc papierosy. Włazi mi to coraz mocniej w banię. Ludwik, kurwa 40 stopni, a ja walę.  

Chwytam telefon, przeglądam kontakty, nie widzę w tym telefonie nikogo, kto mógłby mi pomóc albo załatwić jakąkolwiek normalną robotę.  

Siedzę tak godzinę, dwie. Patrzę na swój stary motor stojący w rogu kamienic. Dobra, porobię coś. Próbuję odpalić, nic. Trzeba naładować akumulator.  

Spędziłem kilka dni naprawiając motor, w końcu odpalił. Wstawałem rano, przed 8, potem kromka chleba z margaryną i tym co matka miała w lodówce. Zejście na podwórko i robota, do tego papieros dwa albo trzy w zależności od tego jak mi robota szła. Pech chciał, że moi starzy znajomi w końcu zorientowali się, że wróciłem. Było ich w zasadzie tylko dwóch. Józek, stary zek, łysy, niebieskie oczy plus drobne braki w uzębieniu. Był gorszy ode mnie. Drugi jest Michał, krótko ostrzyżony dzieciak z dobrego domu, w zasadzie nowego bloku obok, który nasłuchał się polskiego rapu i chciał być taki jak my. Najpierw się z niego nabijaliśmy i naciągaliśmy go na hajs. Teraz tylko sępimy od niego na browary i papierosy.  Po robocie w ostatni dzień usiedliśmy na ławce pod lipą znajdującą się 10 metrów od kamienicy.  
Józek zaciągał się skręconym papierosem. To coś, co widzę tylko u tych przygłupich erasmusów, ale mu tego nie mówiłem. Chcę mieć wszystkie zęby.  

  • - Wiesz, najgorzej jak idziesz do pierdla i nie masz żony. - Powiedział przekazując skręconego papierosa Michałowi, który zaciągnął się i przydusił papierosem.

  • Michał wyjął z ust papierosa i próbował go podać.   

  • - Pal dalej, ośliniłeś całego, nie chcę go już.  

  • - Dobra.

  • Michał był tym wyraźnie zasmucony, ale nawet mi się nigdy nie stawiał, a co dopiero Józkowi...  

  • - Dobra, po co mi żona. - Spytałem, bo byłem ciekawy jego teorii.  

  • - Otóż, jak masz żonę... To dostajesz niższe wyroki. Jak do tego dochodzi dziecko to jest jeszcze lepiej. - Zaśmiał się i schylił po butelkę desperadosa.

  • Michał dziś kupił nam czteropak w promocji. Nachylony otworzył butelkę o ząb i zaczął pić.  

  • - Ma to sens...

  • Byłem już znudzony jego gadaniem i tak samo brzmiały moje słowa.  

 W czasie, gdy on opowiadał kolejne historyjki mniej lub bardziej zmyślone ja przeglądałem kolejne strony olxa w swoim telefonie. W końcu trafiłem. Jest, czerwony golf czwórka na sprzedaż. Akurat za pięć tysięcy. Zostanie mi jeszcze parę stów na imprezę i paliwo. Powiedziałem o tym chłopakom. Józek szczerbato się uśmiechnął i powiedział - trzeba to jakoś uczcić. Wyciągnął z kieszeni opakowanie po gumach Airways, w której było zioło i czarną od sadzy zmieszanej z THC lufkę.  

  • - Młody, skocz po wódkę. - Powiedziałem pewnie i wręczyłem mu dwie dyszki.  

No i wrócił, gnój kupił najtańszą wódkę. Nie dorzucił nawet grosza od swoich starych. Strasznie się skuliśmy podłym skunem Józka i wódą. Niewiele pamiętam z tamtej nocy.  

Wstałem następnego dnia, kac jak skurwysyn. Matki nie ma, jedzenia w lodówce też. Wychodzę jeszcze najebany na klatkę schodową, kurwa tu znów mój sąsiad emeryt kulturysta pali w samych gaciach papierosa.  

  • - Jak tam Adrian? W porządku?

  • Patrzy się na mnie jakby miał zaraz się wydrzeć z wkurwienia.  

  • - Panie Edku, ja zwariuje. Tak mi się we łbie wszystko kręci.

  • Nie chciałem z nim gadać, odbiłem się od ściany i zszedłem na dół.  

Zadzwoniłem pod numer z ogłoszenia. Aktualne, ten golf będzie mój. Nie ma na co czekać, jadę do gościa. Sprzedaje mi go jakiś student po godzinie od telefonu.  

    - Tak, może być blikiem. - Tyle pamiętam z jego pierdolenia.  

Wsiadam w samochód, obraz mi się rozmazuje, ale grzeję dalej. 50-90-100. Ma kopa, ze świateł na Szczytnickiej ruszam z piskiem opon. Wychodzi na drogę mi jakiś facet z Parku. Skręcam, uderzam czerwonym golfem w słupek, a potem śmietnik. W końcu staję przybity o szalet. Mam czerwono przed oczami. Zanim zdążyłem się ogarnąć na miejscu są psy. Dowiaduje się, że kogoś potrąciłem. W wydychanym promil. Prawa jazdy brak. Nie minął miesiąc, a ja znów powróciłem do celi.

Tym razem już na dłużej i nie siedzę już z alimenciarzami ale o tym, może opowiem za kilka lat...   

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz