wtorek, 28 listopada 2023

Pożegnane z Szarzyńskiego


Zygmunt jak zwykle wstał po godzinie trzynastej. Spał w ubraniu, siedemdziesięciolatek miał na sobie czerwony kapelusz, jeansową kurtkę a na nogach kowbojki. Z prawej strony jeansowej kurtki wystawała lufka, którą używał nie do palenia marihuany a papierosów w Kalamburze podczas jego wieczorno-nocnych maniackich eskapad.  

Wstał z łóżka, w jego mieszkaniu na trzecim piętrze panował chaos. Wiele lat minęło od śmierci jego rodziców, pamięta nawet opowieści o Niemcu - dawnym właścicielu mieszkania, który usilnie nie wyprowadzał się od nich aż do 1949 roku. A może tylko mu się wydaje. Ile w końcu może zapamiętać dwulatek? Rozejrzał się po zawalonym śmieciami mieszkaniu.  

- O tym zapomniałem. Powiedział sam do siebie spoglądając na wielką szafę stojącą między jego łóżkiem a zabranym z śmietnika gustownym szklanym stołem.  

Zygmunt, przytargał na trzecie piętro szafę, którą znalazł na śmietnikach w kwadracie między Reja, Benedyktyńską, Sienkiewicza a Szarzyńskiego. Przesunął ją robiąc niesamowity hałas do prawej ściany zrywając resztki lakieru znajdujące się na starym wypłowiałym parkiecie.  

W poszukiwaniu jedzenia na późne śniadanie zauważył kolejny dokument. Była to kartka A4 z wezwaniem do opuszczenia lokalu. Wrocławska spółka miejska w porozumieniu z komornikiem w końcu go dopadła.  

- Termin 30 września 2023 roku, nawet to podpisałem… Kurwa już ja pokażę tej blond kurwie z administracji, że mnie się nie pozbędzie! To mój dom! Zaczął krzyczeć. 

Wtenczas usłyszał stukanie.  

- Co to? Znów powiedział sam do siebie. Stukanie nie ustawało, to jego sąsiadka z dołu waliła trzonem od miotły w sufit. Znerwicowana musiała słuchać jak Ziggy o czwartej rano wnosił na trzecie piętro szafę a potem ją przestawiał w swoim zagraconym mieszkaniu. Sąsiadka nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć w swojej kawalerce na sąsiada. Głos był przytłumiony i niewyraźny, jednak i tak udało się mu zrozumieć pierwszą część wiązanki. 

- Uspokoisz się wreszcie Zygmunt?! Ile ja jeszcze mam słuchać twoich wariactw. To trwa latami. A ja jestem od Ciebie o dziesięć lat starsza. Zlituj się.  

  • - Zamknij mordę stara babo! He he he. Powiedział cicho śmiejąc się pod nosem i zabrał się za robienie śniadania. Dziś w menu miał same frykasy z ekologicznej lodówki - reklamówki zawieszonej na oknie. Od lat bowiem w mieszkaniu nie było prądu. Za zimną wodę płaci miasto a kiblem znajduje się na półpiętrze - tak witamy w latach czterdziestych XX wieku.  

Szybko zjadł proste kanapki i wyszedł na Reja. Czekała tam na niego jego przeciwniczka - Blondyna z administracji. Biedny toczył z nią boje nie wiedząc, że nie ma ona nic wspólnego z decyzją administracją miejskiej spółki zarządzającej mieszkaniami komunalnymi. Dekret 989/07/2023 podpisany przez prezesa miejskiej spółki miał tu zdecydowanie większą moc od Pani opłacającej firmę sprzątającą w zagrzybiałej kamienicy. Co prawda mieszkańcy pisali do niej skargi i była u niego na „wizji lokalnej” - gdzie otrzymała tradycyjną wiązankę ołbińską wyrecytowaną zza zamkniętych drzwi - ale jej rola, była tu jedynie pozą teatralną by pozostali mieszkańcy nie zdecydowali się na zmianę zarządcy nieruchomości.  
Zygmunt po śniadaniu wyszedł więc na krótki wczesnowrześniowy spacer po śródmieściu. W ręku trzymał… parasol, który miał go chronić od słońca. W kieszeni miał pismo z nakazem eksmisji i decyzję o przyznaniu mieszkania przy ulicy Koreańskiej na Borku. To był wyrok… 

Stanął przed niepozornym parterowym biurem na Reja. Otworzył drzwi i krzyknął.  

- Czy jest Pani Barbara? Ta blond kurwa z zarządu! Mamy do omówienia kilka spraw!  

W biurze wzburzyło się lekkie zamieszanie. Wyszedł do niego pierwszy posłaniec. Robercik, chudy zmęczony życiem czterdziestolatek próbujący nie przepracować za wiele. Ostatecznie wylądował u Licencjonowanego Zarządcy Nieruchomości „Elizjum”. Jego rolą było odbieranie telefonów i recytacja mantry: „Dobrze, już się tym zajmujemy” a na koniec olanie sprawy. Gdy petent dzwonił drugi i trzeci raz dalej olewał temat. Dopiero za czwartym telefonem zaczynał pracę - chyba, że wcześniej natrętny mieszkaniec przyszedł na skargę do Dyrektorki. 

  • -Przecież mówiliśmy już Panu. Pan nie jest naszym klientem a my nie odpowiadamy za eksmisję… W jego tonie głosu słyszalne było już znużenie całą sytuacją.  

Zygmunt przychodził do nich miesiącami. Twierdził nawet, że to on załatwił remont klatki schodowej. Tak naprawdę siedział wtedy w psychiatryku 

  • -Chcę rozmawiać z Barbarą! Krzyknął i uderzył parasolem w metalowe rdzewiejące drzwi tego obskurnego biura.  

  • -Jestem, czego Pan chce! Kierowniczka wyszła zza regałów w biurze, minęła bezwładnie poustawiane stoły pracowników i stanęła twarzą w twarz z Ziggim. 

  • -No, skoro jest Pani Kierownik, to ja już pójdę. Wrócę do pracy… Powiedział nieśmiało Robert.  

  • -Zostań! Sama boję się z nim gadać. Odpowiedziała mu natychmiast.  

  • -Kurwy, dlaczego mnie eksmitujecie! Krzyknął w furii Zygmunt.  

  • -My Pana nie eksmitujemy, decyzję podjął właściciel mieszkania… Odpowiedziała mu kobieta. 

  • -Czyli wy! Krzyknął.  

  • -Nie, my tylko wydaliśmy opinię o problemach, które Pan przysparza pozostałym lokatorom. --Nie oszukujmy się… Na Koreańskiej będzie miał Pan zdecydowanie lepsze warunki. Wyraźnie Robert chciał go przekonać. W końcu i on widział stan w jakim znajdowało się jego mieszkanie. 

-Szubrawcy! Zygmunt wziął swoją parasolkę i rzucił w witrynę biura. Szyba rozpadła się. Od tego momentu wszystko zaczęło się toczyć naprawdę szybko.  

Podstarzały facet mimo stawianego oporu został zamknięty przez Barbarę w biurowym kiblu. Wezwano policję, spisano protokół i zabrano Zygmunta. Gdy już znajdował się w policyjnej suce, policjant jedynie spytał:  

  • -To co do domu Pana odwieźć?  

  • -Tak, poproszę.  

Ancymona znała cała Komenda dzielnicowa, więc policjanci odpuścili sobie zachód egzekwowania od niego jakichkolwiek roszczeń. 

Minęło kilka dni. Zygmunt postanowił wyjść na miasto. Zapuścił się do Kalambura, gdzie uchodził za jedną z kilku osobliwości lokalu (obok dilera, który wyglądał jak żul oraz łysego faceta o aparycji pracownika korporacji po pięćdziesiątce). W swoim czerwonym kapeluszu i kupując co ładniejszym kobietom drinki robił furorę. Przeganiał go jedynie właściciel. Zygmunt regularnie wbijał na imprezy z własną wódką i palił w sali dla niepalących. Tym razem go jednak nie było. Spróbował sił w pojedynku szachowym z swoim rówieśnikiem mieszkającym w bloku nad Kalamburem i przegrał.  

Noc toczyła się dla niego normalnym rytmem. Przesłuchał darmowego jazzowego koncertu. Wypił ćwiartkę i zaczął zaczepiać przesiadujących przy stołach. Około trzeciej w nocy wyszedł z Klubu i udał się na śmietnikowe łowy. W planach miał zdobycie nowego krzesła do mieszkania i kilku obrazów. Chyba już zaakceptował swoją wyprowadzkę i chciał przygotować swoje nowe lokum do zamieszkania. Znalazł dwie wrocławskie grafiki Stanisława Grabczyka z 1947 roku oraz różowy fotel gamingowy. Z tymi łupami wdrapał się do mieszkania.  

Kolejne tygodnie minęły na dogadywaniu przeprowadzki z komornikiem i wynajętą przez miasto firmą transportową. Rozmowy były krótkie formalne i konkretne:  

  • -Dobrze, przyjedziemy do Pana w czwartek 29 września i zabierzemy Pana rzeczy.  

  • -Tak, będzie miał Pan prąd o ile podpisze Pan umowę z Tauronem 

  • -Może Pan zabrać szafę. Pomożemy w wszystkim.  

  • -Nie, nie wróci Pan na Szarzyńskiego. Mieszkanie nie nadaje się do życia.  

W końcu przyszedł dzień eksmisji. Na piętrze Zygmunt spotkał swojego starego arcywroga - sąsiada Edka.  

- Widzisz w końcu dopiąłem swego. Mówiłem Ci, że wypierdolą Ciebie z mieszkania! 

- Jeszcze nie powiedziałem swojego ostatniego słowa.  

- Wkrótce powiesz.  

W toku ich krótkiej rozmowy, ekipa z firmy transportowej przenosiła rzeczy Zygmunta z mieszkania do furgonetki stojącej za kamienicą. Na koniec komornik z przedstawicielem miasta komisyjne zalepił drzwi od jego domu pianką izolacyjną a całość dodatkowo zabito dyktą.  

Zygmunt odjechał na ulicę Koreańską.

Kilkukrotnie wracał do swojej dawnej kamienicy usilne próbując sforsować zapiankowane drzwi. Nigdy to mu się nie udało. Po kilku miesiącach porzucił swoje nadzieje na powrót i zaczął urządzać się na Koreańskiej w bloku pełnym świrów, cyganów oraz pospolitej menelni wyrzuconej przez magistrat poza reprezentatywne centrum miasta. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz