Godzina
10:30, wstaję po dniówce
w jedynym sensownym Pubie w okolicy poprawionej wieczornymi piwami, które otrzymuję w gratisie od właściciela.
Nie mogę narzekać, nigdzie indziej nie chciano mi dać umowy o pracę przez moją
drobną niepełnosprawność i wyjątkowo niski wzrost. Mam normalną wypłatę, mogę pogadać z ludźmi po pracy, w okolicy wszyscy
mnie znają. W zasadzie bar stał się moim drugim domem i nie potrafię wyobrazić
sobie innego zajęcia.
Poranek
rozpocząłem tradycyjnie od bułki pszennej z serkiem topionym, szynką i
musztardą. O warzywach nie zapominam, całość okraszam plasterkami zielonej
papryki z promocji. Posiedziałem chwilę w kuchni, wypiłem herbatę i zebrałem się do wyjścia z domu.
Rozdzwonił
się telefon. To znów
dzwoni Pan Wiśnia – właściciel lokalu.
- Stefan, możesz do nas przyjechać trochę
wcześniej? Twój
zmiennik się rozchorował, nie mam kogo wsadzić na skuter do rozwozu pizzy.
Możesz przyjść?
-
Pewnie szefie, będę za piętnaście
minut…
Zapomniałbym
dodać, szef Wiśnia to przedsiębiorczy facet. Widząc spadek sprzedaży alkoholu
agresywnie zaatakował rynek gastronomiczny i wygryzł małomiejski kawałeczek
tego skromnego tortu. Więc ja, prócz przetaczania kegów z piwem zostałem dostawcą fast-foodów tworzonych z pieczołowitością przez
nasze kelnerki.
Czas
w pracy przelatywał mi jak piasek przez palce. Wszystko toczyło się swoim normalnym rytmem. Zrobiłem
kilkanaście kursów,
po drodze spotkałem wielu znajomych. Każdy z nich został przeze mnie ciepło
przywitany głośnym „cześć!”.
Nie zatrzymywałem się
jednak ze względu na zawalenie robotą.
Dopiero wieczorem odetchnąłem. Wróciłem do klimatycznego pubu w starej
pamiętającej wieki dawne piwnicy. Rozdzieliłem z kuchnią napiwki szef za
wytrwałą pracę dał mi otwartą na 50 zł kasę na barze z której natychmiast skorzystałem kupując
lane piwo. Chwilę kręciłem się
po lokalu aż w końcu pewna blond-znajoma (mocno po ścianie) zaprosiła mnie do
stołu gdzie siedziała z swoimi znajomymi milenialsami i jak się później okazało chłopakiem.
-
Stefan! Siadaj z nami! Napijmy się!
Roześmiana zachęcała mnie do dołączenia do ich stolika.
-
Pewnie, co mi szkodzi.
-
No Stefanek, napijemy się?
Przyniesiesz mi i koleżance dwa drinki? Wskazała przy tym swoją koleżankę
brunetkę siedzącą naprzeciwko.
-
Pewnie. Podszedłem
do baru, poprosiłem koleżankę z baru o dwa drinki.
-
A jakie drinki chcesz Stefan?
-
Nie wiem, jakieś
dobre.
Karina
pracująca za barem uśmiechnęła się pod nosem
i cicho powiedziała:
-
Tym wywłokom kupujesz drinki?
-
Nic Ci do tego. Chyba była
trochę zazdrosna o moje nowe koleżanki. Podszedłem do stolika. Podałem im
drinki.
-
Stefanku, dziękujemy Ci. Jesteś najlepszy!
Siedziałem
na skraju stolika próbując
włączyć się do rozmowy. Niestety wszyscy mnie olewali. W końcu zrezygnowałem i
się zamknąłem przysłuchując się ich coraz to dziwniejszych opowieści. Głos
zabrał w końcu chłopak mojej słabości.
-
Wiecie co mi przydarzyło się podczas mojej podróży po
Indiach?
-
O tak! Opowiedz im o tym, to świetna
historia! Głośno powiedziała blondynka.
-
Skoro nalegacie…
Nikt
nie nalega, pajacu. Pomyślałem patrząc w rozpuszczającą się pianę w szklance od piwa.
- Dobra to było tak. Za premię noworoczną kupiłem bilety do Indii na
trzy tygodnie. Zawsze lubiłem indyjską kuchnię i kulturę… No ale czaicie, że polizał mnie pies. W Indiach, bezpański
pies! No i tam często psy mają wściekliznę. Czytałem masę przewodników po Indiach i nie zbagatelizowałem
tego objawu i resztę wyjazdu spędziłem w szpitalu przyjmując szczepionki i
tabletki. Ale i tak warto było!
-
Nie lepiej było pojechać za
park na nasz zalew? Albo do Chocianowic na obiad w niedzielę? Żartując go
zapytałem. Nastała niezręczna cisza. Moja koleżanka, właśnie dopijała drinka,
który
jej postawiłem. Nikt się nie odzywał więc co mogłem zrobić? Jak tylko
skończyłem piwo wstałem i odszedłem od stołu i wróciłem do barmanek stojących za barem.
Karina roześmiała się i spytała:
-
Jak tam twoje nowe koleżanki
i kolega banan?
-
Szkoda gadać. Chyba
zmarnowałem pieniądze na naciągaczkę. Źle się poczułem, rozbolał mnie brzuch.
-
Coś się stało? Spytała zatroskana
barmanka.
-
Źle się czuję… Zrobisz mi herbatę z
miętą?
-
Pewnie. Na koszt firmy! Uśmiechnęła
się i uciekła na zaplecze.
Dobra
dusza. Przyjechała do nas do miasteczka w 2021 roku i znalazła pracę w gastro.
Przyniosła mi czarną herbatę
z cukrem i miętą.
-
Mogę się Ciebie o coś spytać?
- Zależy o co... Spróbuj.
- W
zasadzie to gdzie jest twój dom?
- Trudne
pytanie… Dom jest tam gdzie dwójka moich dzieci i gdzie jestem
szczęśliwa. Czyli wychodzi na to, że obecnie jest to Kluczbork.
- Ja
nigdzie indziej nie byłem.
No, może nie licząc wycieczek szkolnych do Opola, Wrocławia oraz przystanku
Woodstock.
- Musisz
spróbować,
wyjedź na wakacje albo pociągiem do jakiegoś dużego miasta. Podróżowanie to
przyjemność ale pamiętaj, że nigdy nie uciekniesz przed samym sobą. Widzisz, ja
też mogłabym stąd uciec, ale czy zasadniczo cokolwiek się zmieni? Dalej będę tą
samą dziewczyną z swoimi problemami. Póki żyjemy w pokoju bez wojny wszystko
będzie dobrze. Wiesz, ja jestem ze wschodu i w 2014 roku także moja rodzina się
podzieliła. Mój
mąż wybrał stronę separatystów,
kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam na pożegnanie jedynie rzucił mi w twarz
tekst "niektórzy
z nas może i pójdą
do piekła".
Przed
barem stanęła trójka
chłopaków
niebezpiecznie zbliżających się do trzydziestki. Kojarzę ich więc się przywitałem. Jeden musiał być
niezwykłym fanem niebieskich cameli bo miękkie opakowanie trzymał cały czas w
prawej dłoni. Zamówili
trzy ipy i zaczęli rozmawiać o pierdołach.
- Wiecie co
mi się śniło? To trochę pojebane...
Powiedział chłopak w długich włosach i brązowych okularach.
- No dawaj.
Powiedział krąglutki
mężczyzna w okularach. Wyciągnął z kurtki plasterek z tabletkami na zgagę.
Chwycił dwie i zapił piwem. Popatrzył się na mnie i powiedział: - to na zgagę.
- Jasna
sprawa. Nie zdziwiła
mnie ta scena, w końcu pracuję w Pubie.
- Qba musi
się zregenerować. Powiedział trzeci
uderzając zgagowicza po plecach.
Mnie
jednak dalej ciekawiło, co to za sen. Karinę również. W końcu zapytała chłopaka:
-
To co Ci się śniło?
-
Otóż, śniło mi się, że byłem na wyjeździe z Majorem
Suchodolskim i swoją dziewczyną. Major jak to Major wiele nie mówił, jednak czułem, że coś jest nie tak. W trakcie kolejnego
postoju na malowniczej łące z Karoliną przygotowywaliśmy obozowisko. W tym
czasie Wojtek Suchodolski kręcił się wokół auta. Kiedy spuściliśmy go z oczu ten wsiadł do auta i
wjechał nim do pobliskiego bajorka-stawu a samochód stanął w płomieniach. Najlepsze było
to, że rozbił się z zawrotną prędkością 15 kilometrów na godzinę.
Na
twarzy Kariny pojawił się grymas.
- Kto to
Wojtek Suchodolski? Cała
trójka
roześmiała się.
- Nie znasz
Majora? Wpisz sobie w telefon na youtube: "Komplikacja Kurwic
Majora".
- Major to
ktoś pomiędzy waszym ukraińskim
youtuberem Supersusem a żulem spod żabki. Kompleksowa postać.
- Dobra to
co się stało dalej? Spytałem chłopaka.
- Już kończę. Wbiegłem w to bajoro-staw, próbując ratować Majora. Gdy już
trzymałem go za rękę, natychmiast się wysuszyła i ją wyrwałem z korpusu.
Zostałem z jego suchą ręką a z auta wypadła duża kukła. W środku, w miejscu gdzie
powinny znajdować się serce i płuca
była drewniana szufladka z jakąś dziwną książeczką Vodoo, która musiała go trzymać przy życiu.
Posiedziałem
jeszcze chwilę z trójką
chłopaków
opowiadających coraz większe głupoty. Gdy wpadłem do toalety jakiś śmieszny
facet w bluzie "Crown Jewel", próbował wyciągnąć z kibla telefon, który mu wpadł do muszli. Próbowałem mu pomóc, ale ten był zbyt zajęty sobą i taflą wody w kiblu więc go olałem.
Koło
pierwszej Karina spytała mnie czy nie powinienem już wracać do domu. Miała
rację, rano muszę wstać. Zjeść kanapki, zrobić zakupy i stawić się w miejscu
swojej pracy. Nie narzekam bo i po co miałbym narzekać? Mam normalną wypłatę,
mogę pogadać z ludźmi po
pracy, w okolicy wszyscy mnie znają życie toczy się swoim powolnym tempem.
Tylko mam nauczkę, by nie kupować drinków wątpliwym znajomym, zwłaszcza w
miarę atrakcyjnym bo dziewczyny zaburzają mój chłodny osąd rzeczywistości.